środa, 26 września 2018

Andrzej Saramonowicz molestowany przez księdza

Znany ksiądz molestował reżysera - artysta wszystko opisał 


Andrzej Saramonowicz (53 l.) to reżyser tak znanych filmów jak "Lejdis" i "Testosteron". Filmowiec często wypowiada się na tematy społeczno-polityczne. Niedawno skrytykował spotkanie prezydenta Donalda Trumpa z prezydentem Andrzejem Dudą, porównując je do filmu "Głupi i głupszy". Teraz na kanwie zainteresowania filmem "Kler" Wojciecha Smarzowskiego, Saramonowicz przypomniał historię sprzed lat. 

Andrzej Saramonowicz - w dzieciństwie molestowany przez księdza

Andrzej Saramonowicz o tym, że był molestowany przez duchownego napisał w swoim tekście w tygodniku przekrój w maju 2002 roku. Chodziło o sprawę z lat 70-tych, kiedy 10-letni wówczas Saramonowicz miał być wykorzystywany seksualnie przez proboszcza parafii Matki Bożej Królowej Polski na warszawskim Marymoncie, marianina księdza Olgierda Nassalskiego (+71 l.), autora religijnej książki dla dzieci "Rok wielkiej przygody". Duchowny nie mógł się niestety bronić, gdyż zmarł w 1996 roku.

Reżyser na Facebooku znów napisał, że był ofiarą pedofila. Zrobił to w czasie, kiedy jest głośno o filmie "Kler", w którym Smarzowski pokazuje m.in. problem pedofilii w polskim Kościele. Być może wpis filmowca spowoduje, że w polskim internecie rozpocznie się akcja #metoo. 

Znany reżyser i pisarz Andrzej Saramonowicz przyznał, że jako 10-letni chłopiec był molestowany przez księdza w jednej z warszawskich parafii. Podobny los spotkał jego kolegów. - Zdecydowałem się przypomnieć swoje doświadczenia po obejrzeniu filmu "Kler" – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Saramonowicz. Andrzej Saramonowicz przyznaje, że miał 10 lat, gdy był molestowany przez księdza katolickiego . 


- Tak wyglądałem, kiedy w połowie lat 70-tych XX wieku byłem molestowany seksualnie - wraz z kilkudziesięcioma innymi chłopcami - przez proboszcza parafii Matki Bożej Królowej Polski na warszawskim Marymoncie, marianina księdza Olgierda Nassalskiego. Wszystkie te wydarzenia opisałem długie szesnaście lat temu w tekście "Milczenie jest grzechem" (Przekrój, nr 19/2968 z 12 maja 2002 roku). Po jego opublikowaniu doświadczyłem wielu przejawów obrzydliwej hipokryzji, z których najbardziej zapamiętałem: 

1. paszkwil Michała Ogórka w Gazecie Wyborczej, mówiący, że opublikowaliśmy ten tekst z ówczesnym naczelnym Przekroju Romanem Kurkiewiczem wyłącznie po to, by podnieść nakład tygodnika; 

2. całkowite milczenie ze strony kościoła katolickiego (mimo deklaracji, że złożę szczegółowe wyjaśnienia i podam listę wielu osób, które również padły ofiarą molestowania); 

3. potępienie ze strony Rady Etyki Mediów za "złamanie norm uczciwości dziennikarskiej". Mam nadzieję, że dziś ani Kościół, ani "obywatelskie media" ani żadne ciała mające słowo "etyka" w nazwie, nie ośmielą się już wejść w haniebny alians, gdy inne osoby w Polsce zechcą opowiedzieć o swojej krzywdzie, jakiej doznały ze strony polskich duchownych - napisał Andrzej Saramonowicz. 

"Ulubioną formą prowadzenia religii przez księdza Nassalskiego było puszczanie slajdów z życia Świętej Rodziny. W salce katechetycznej gasło światło, a proboszcz przysiadał się do tego z nas, który siedział "po zewnętrznej", wkładając mu rękę w spodnie" – pisał wówczas Saramonowicz. 

Andrzej Saramonowicz jako dziecko molestowany przez księdza katolickiego

"W roku 1976 Łysy (tak uczniowie nazywali księdza) zabrał nas na obóz do Lichenia. Któregoś dnia kazał mi przyjść do siebie do pokoju. Zamknął go na klucz i mówić, że musi sprawdzić, czy nie jestem chory, ściągnął mi spodnie i majtki. Ubrany w sutannę siedział przede mną, wpatrując się w moje genitalia" – czytamy w artykule "Milczenie jest grzechem". 

Saramonowicz podkreśla, że zdawał sobie sprawę, iż nie jest to normalna sytuacja. Sprawa wyszła na jaw, gdy ksiądz zaczął odwiedzać jednego z chłopców w domu i jego zachowanie zauważyła matka ucznia. Nasi rodzice mieli wielki problem. Bali się, że kiedy rozpętają aferę, komunistyczne władze wykorzystają ją do walki z Kościołem. Odsunęli nas od Łysego, ale nie ujawnili tego, co wiedzą. Dziś wiem, że popełnili błąd, ale rozumiem też, co nimi wówczas kierowało" – pisał Saramonowicz.

Postanowił naprawić błąd rodziców i sam opisał wszystko w 2002 roku. - Szesnaście lat temu nie napisałem tekstu „Milczenie jest grzechem” dla sławy. Uważałem, że to mój obowiązek. Że może dzięki temu ktoś się opamięta i ileś tam dzieci uniknie molestowania seksualnego ze strony duchownych. Byłem zaskoczony, że spotkałem się z nienawistnymi reakcjami i przypadkami zadziwiającej hipokryzji. Mój tekst był chyba pierwszym głosem tak zwanej osoby publicznej na temat pedofilii w Kościele - mówi dziś Saramonowicz.

I podkreśla. - Po publikacji potępiła mnie Rada Etyki Mediów za "złamanie norm uczciwości dziennikarskiej". Dziś wydaje się to szokujące, ale wyśmiewała mnie wówczas również "Gazeta Wyborcza". Michał Ogórek na łamach gazety opublikował paszkwil twierdzący, że z ówczesnym naczelnym Romanem Kurkiewiczem opublikowaliśmy ten tekst w "Przekroju" wyłącznie po to, by podnieść nakład tygodnika. To było haniebne. 

Bezpośrednią przyczyną opublikowania tekstu w 2002 r. była ówczesna postawa Jana Pawła II. - Nie mogłem zrozumieć, dlaczego papież tak wiele czasu i uwagi poświęca mówieniu o tym, że księża, którzy dopuścili się pedofilii, byli też skrzywdzeni przez tzw. cywilizację śmierci (tak Jan Paweł II dyskredytująco opisywał świat liberalny), że również rzekomo byli ofiarami. Nie godzę się na takie uproszczenia, które w gruncie rzeczy służą usprawiedliwianiu zła. Pogląd, że księża molestują seksualnie dzieci, bo presja liberalnego i permisywnego świata jest tak wielka, że niejako indukuje seksualne frustracje u duchownych, jest niebezpieczna. I niemoralna - mówi Saramonowicz. 

Reżyser przyznaje, że po publikacji artykułu był gotowy złożyć szczegółowe wyjaśnienia i podać przedstawicielom Kościoła nazwiska innych ofiar księdza N. Nikt nie był tym jednak zainteresowany. - Teraz też nie bardzo wierzę, że znajdzie w sobie na tyle odwagi i prawości, by się z wielu podłości, których jest powodem lub świadkiem, oczyścić. Uważam, że polski Kościół w XXI wieku jest schizmatyczny i nie ma już prawie nic wspólnego z kościołem powszechnym. Z jego duchem miłości do człowieka. Polski Kościół - myślę tu o klerze - coraz silniej zamyka się w twierdzy kościoła narodowego, jest endemiczny i wsobny. Zainteresowany wyłącznie władzą polityczną, sferą materialną, wpływami, znalezieniem skutecznych metod kontrolowania społeczeństwa. Posługa wobec ludzi czy transcendencja nie interesują go już zupełnie. Owszem, są wyjątki, gdzie księża są prawi i naprawdę wierzący, ale to są już niestety, wyjątki - ocenia Saramonowicz.

Reżyser po latach postanowił przypomnieć o krzywdzie, jaka spotkała go ze strony warszawskiego proboszcza, po tym, jak obejrzał "Kler" Wojtka Smarzowskiego. - Oglądałem go dwa razy. Uważam, że ten film nie odnosi się do wiary czy religii jako takiej. On traktuje wyłącznie o hipokryzji w polskim Kościele. O zawstydzającej zgodzie na zakłamanie. Mówi krytycznie o prymacie interesu instytucji - rozumianej jako grupa wpływu - nad porządkiem moralnym. O swoistym pogaństwie polskiego Kościoła - mówi Saramonowicz.

Andrzej Saramonowicz o filmie "Kler" 


Andrzej Saramonowicz po tej publikacji w rozmowie z portalem wp.pl potwierdził, że zdecydował się przypomnieć swoją historię po obejrzeniu filmu "Kler" Wojciecha Smarzowskiego. Jaką reakcję wzbudził w nim najnowszy obraz Smarzowskiego?

- Oglądałem go dwa razy. Uważam, że ten film nie odnosi się do wiary czy religii jako takiej. On traktuje wyłącznie o hipokryzji w polskim Kościele. O zawstydzającej zgodzie na zakłamanie. W swojej najgłębszej warstwie "Kler" jest dla mnie zatem filmem głęboko chrześcijańskim, wręcz misyjnym. Piętnuje tych, którzy "uczynili ze świątyni jaskinię zbójców", wszelako nie samą świątynię. I Polacy nie powinni dać sobie wmawiać, że "Kler" walczy z religią, on usiłuje jedynie niszczyć kłamstwo, hipokryzję i podłość, które rozsiadły się w polskim Kościele wygodnie, udając cnoty.

Film "Kler" nie walczy z religią i podkreśla, że film jest najważniejszą polską produkcją ostatniego trzydziestolecia. - W swojej najgłębszej warstwie "Kler" jest dla mnie zatem filmem głęboko chrześcijańskim, wręcz misyjnym. Piętnuje tych, którzy "uczynili ze świątyni jaskinię zbójców", wszelako nie samą świątynię. I Polacy nie powinni dać sobie wmawiać, że "Kler" walczy z religią, on usiłuje jedynie niszczyć kłamstwo, hipokryzję i podłość, które rozsiadły się w polskim Kościele wygodnie, udając cnoty - uważa reżyser. 

Ciekawe, czy to po tym przypomnieniu swojego artykułu sprzed lat tym razem skontaktują się z nim przedstawiciele najwyższych władz polskiego Kościoła…? 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz