Psychiatrzy i piguły z Rybnika mordują pacjentów psychicznych!?
W końcu "Superwizjer" TVN dobrał się do rybnickiej psychuszki, gdzie z powodu nieuctwa i sadyzmu psychiatrycznego z premedytacją torturowani i mordowani są pacjenci. Podejrzane zgony w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku wychodzą na światło dzienne. O zbrodniach rybnickiej psychuszki współpracującej z niemiecką psychiatrią wzorowaną na torturach i zbrodniach hitlerowskiego okupanta z okresu II wojny światowej alarmowało już Antypedofilskie Bractwo Himawanti w latach 2000 do 2002 - niestety, wówczas media takie jak TVN czy Wyborcza nie podjęły tematu, a Rzecznik Praw Pacjentów dopiero raczkował i nie wiedział co ma powiedzieć, bo nie miał wytycznych rządowych.
Pacjenci zamordowani w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku |
Szokująca sprawa z Rybnika pokazana została w "Superwizjerze" TVN z 20 października 2018. Podejrzane zgony w szpitalu psychiatrycznym trwają od wielu lat, a dziennikarze zbadali zaledwie wierzchołek góry lodowej. Prokuratura sprawdza, czy personel mógł się do nich przyczynić. Byli pacjenci i rodziny zmarłych skarżą się na przemoc i zbrodnie w psychuszce w Rybniku. Jeden szpital, seria zgonów. "Nawet najgorszemu wrogowi nie życzę, żeby się tam znalazł" - mówią krewni ofiar maltretowanych i mordowanych w zakładzie psychiatrycznym zwanym szpitalem w Rybniku...
Prokuratura w końcu bada tajemnicze zgony pacjentów szpitala psychiatrycznego w Rybniku na Śląsku. Dlaczego osoby, które trafiały najczęściej w dobrym stanie fizycznym, po krótkiej hospitalizacji nagle umierały? Czy do ich śmierci przyczyniły się działania szpitalnego personelu? Reportaż "Szpital i sześć podejrzanych zgonów" Kamili Wielogórskiej i Tomasza Patory wyświetlił w końcu TVN. Szpital dla nerwowo i psychicznie chorych w Rybniku zwany psychuszką to kilkanaście XIX-wiecznych ceglanych budynków i jedna z największych tego typu lecznic w Polsce. Jednocześnie może przyjąć ponad 800 pacjentów. W ostatnich latach w tajemniczych okolicznościach zmarło sześcioro podopiecznych szpitala (pacjenci byli też mordowani w latach 2000-2002). Prokuratorzy próbują wyjaśnić, dlaczego chorzy, którzy trafiali tam najczęściej w dobrym stanie fizycznym, po kilku dniach lub tygodniach nagle umierali. "Stan zdrowia pogarszał się z godziny na godzinę", a Ryszard W. do Rybnika trafił w styczniu 2017 roku. Jego syn - Adam W. - opowiada dziennikarzom "Superwizjera", że już krótki pobyt w szpitalu zmienił ojca. - Na spotkanie ze mną został przyniesiony, dowleczony, można powiedzieć, przez sanitariusza i pielęgniarkę. Nie potrafił po prostu ustać na własnych nogach - relacjonuje. - Nie było już z nim w ogóle rozmowy żadnej, żadnego kontaktu. Niby patrzył, ale jak pod wpływem czegoś, jak człowiek, który jest odurzony, tak mi się wydawało - dodaje.
Przyznaje, że był zaskoczony, że "w przeciągu dwóch dni został doprowadzony do takiego stanu". Zaznaczył, że ojciec "z domu wyszedł o własnych siłach, na własnych nogach". W swojej miejscowości Ryszard W. był znaną postacią. Prowadził świetlicę. 79-latek trafił do szpitala, bo lekarze podejrzewali u niego chorobę Alzheimera. Stawał się drażliwy i miał kłopoty z pamięcią. Syn Ryszarda W. ocenia, że fizycznie jego stan - jak na ten wiek - był bardzo dobry, bo codziennie pracował w ogródku. Jak mówi, ojciec trafił do szpitala, bo "chciał wyskoczyć przez okno w łazience". W rybnickim szpitalu mężczyzna spędził zaledwie cztery dni. W trakcie pobytu, przez trzy kolejne doby był przywiązany szerokimi pasami do łóżka. Zdaniem lekarzy, 79-letni pacjent był agresywny. Jego stan zdrowia pogarszał się z godziny na godzinę. Zapalenie płuc, zator, sepsa, śmierć. Postępowanie wyjaśniające w tej sprawie prowadzi prokuratora w Gliwicach, ale jakoś jeszcze nie zamknęła zbrodniczej psychuszki ani winnego zabójstwa personelu. - Niezbędne jest ustalenie przyczyny śmierci. Czy na to nie wpłynęło wiązanie i krępowanie pasami - mówi Joanna Smorczewska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.